WOLNOŚĆ NA SMYCZY
Tygodnik Dzierżoniowski nr 22, 26 października 2018 r.
Studium młodzieńczego buntu. Niezgody na zakłamaną rzeczywistość. Drogi do nikąd. Czy młodość musi przegrać „test zderzeniowy" ze światem? W spektaklu „Crash test" na podstawie dramatu „Wnyk" Roberta Jarosza wystawionym przez pieszycki Teatr Na Lewą nikt nie daje gotowych odpowiedzi. Sztukę trzeba po prostu zobaczyć.
„Koszulę miał ładną, buty też", „Był miękki, nijaki, żaden". Tak zaczyna się nie tylko tekst dramatu, ale i kontestacja świata przez bohatera. Bohatera zbuntowanego, wywiedzionego z romantyzmu, a zarazem, aż do bólu, młodzieńca współczesnego. Do „bólu istnienia", aczkolwiek ten ma trochę inny wymiar - bo oto Syn wcześnie dostrzega stagnację, fałsz, tłumienie prawdziwych uczuć i ograniczenia dla rozwoju własnej osobowości w rodzinnym domu. Matka i Ojciec zakładają mu swoisty „kaganiec" mający na celu uleganie stereotypom i tłumienie indywidualnych myśli i pragnień. Czyżby nijakość miała bronić przed wyzwaniami, jakie stawia życie? Nie. Pozostaje więc ucieczka - symboliczna przemiana w Psa, który „ma cztery łapy i może biegać bez celu". Jednak jest to wolność pozorna - brak jakiejkolwiek koncepcji samego siebie prowadzi do szeregu konfrontacji z realnym życiem - prób, z których raczej nie wychodzi się zwycięsko. Traumatyczne zdarzenia (śmierć Suki pod kołami samochodu), nieumiejętność okazywania uczuć i wchodzenia w trwałe związki, alkohol, mimowolne relacje ze światem przestępczym, samotne urodziny pod drzwiami mieszkania - wyznaczają to, co autor sztuki zwał „wnykami", a jeszcze trafniej reżyser Grzegorz Stawiak - „testem zderzeniowym". „Crash test" ma bowiem znacznie szersze znaczenie: wypadek czy katastrofa?, próba zmierzenia się ze światem czy sprawdzian dla zrozumienia własnego „ja"? Nie znajdziemy tu jednoznacznej odpowiedzi. Dentystka, na prośbę bohatera wyrywa zdrowy, lecz bolący ząb (oczywiście „istnienia"), a wśród widzów rozprowadzane są listy gończe obrazujące Syna-Psa w kagańcu. Bo cóż nas wszystkich w życiu prowadzi: złudna wolność „na czterech łapach", biegnących bez celu, czy smycz gwarantująca złudne poczucie bezpieczeństwa? Iście Mrożkowski dylemat. A to wszystko rozegrane na pograniczu snu, jawy, wyobrażeń i rzeczywistości (zresztą w inscenizacji podkreślonej przez realistyczną konsumpcję wędzonego kurzego uda, a zapachów zdecydowanie można było oszczędzić publiczności). Nie najważniejsza była tu linearna konsekwencja zdarzeń, lecz sekwencja luźno połączonych scen, składających się w percepcji widza na doświadczenia Syna-Psa rozgrywające się w dwóch sferach: realistycznej i duchowej. Jak w „Kartotece" Tadeusza Różewicza, gdzie sceny obrazują kolejne przeżycia, lub raczej wcielenia bohatera.
Niełatwe to wyzwanie aktorskie! Łukasz Przetocki, gimnazjalista, młodziutki aktor Teatru Na Lewą, nie tylko podołał wyzwaniu, ale poprzez grę wyraził dystans Syna-Psa do rzeczywistości, nie do końca akceptowanej, jednak obiecującej przekroczenie barier rodzinnego domu, który mu niczego nie oferował, przekonał publiczność do rozterek odgrywanej postaci, a także pokazał, że wszyscy kiedyś byliśmy pełni młodzieńczych pasji, niemożności ich realizacji i, często bolesnych, trochę na oślep, poszukiwań naszych nie do końca sprecyzowanych ideałów. Na scenie towarzyszyły mu starsze koleżanki z klas maturalnych: Agata Ogórek i Aleksandra Szkwarek, przed którymi stały równie skomplikowane zadania aktorskie - odgrywały po kilka diametralnie różniących się ról, np. Matki, Ojca, Suki, Kolesia, Kobiety. Obie aktorki w swoich interpretacjach postaci były nie tylko wiarygodne, ale wnosiły też powiew własnego, świeżego spojrzenia (tak to z uzdolnionąmłodzieżą bywa), choć niełatwo było, o czym mówiła Agata Ogórek, zagrać np. Ojca, postać emocjonalnie i mentalnie jej obcą. Cała trójka grała wyśmienicie, a widzom pozostaje mieć nadzieję, że niezwykle obiecującego gimnazjalistę Łukasza Przetockiego jeszcze przez kilka lat będę mogli oglądać na scenie Teatru Na Lewą.
Zwracał uwagę doskonały pomysł inscenizacji dramatu, z niewielką ilością rekwizytów, wśród których „główne role" odegrały oczywiście: smycz i kaganiec. Zarówno w doborze tekstu, jego adaptacji scenicznej, reżyserii, prowadzeniu młodych aktorów - bywalcom teatru nietrudno było dostrzec mistrzowską „rękę" Grzegorza Stawiaka.
Teresa Rodak